Boże Narodzenie 2016 – rozważania ks. prof. K. Śnieżyńskiego gościnnie uczestniczącego w naszych uroczystościach
Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia rozpoczęły się od uroczystej mszy wigilijnej, której przewodniczył nowy proboszcz naszej wspólnoty parafialnej ks. Paweł Cygan wespół z innymi kapłanami: ks. A. Wierzbickim, ks. prof. K. Śnieżyńskim z Krakowa oraz ks. P. Byczkiem – miejscowym wikariuszem.
W krótkiej homilii przypomniał wszystkim zebranym o Bracie Albercie Chmielowskim, który będzie patronował przez cały następny rok wszystkim naszym dziełom miłosierdzia.
Ksiądz Cygan zwrócił uwagę na charakter dnia dzisiejszego, podkreślił, że jest to dzień w którym dzielimy się dobrem i miłością z innymi ludźmi.
Jak powiedział Brat Albert Chmielowski mamy być dobrzy jak chleb, czyli mamy umieć dostrzegać w innych ludziach Chrystusa, który jest prawdziwym człowiekiem i prawdziwym Bogiem.
Dokonywanie dzieł miłosierdzi względem tych najbardziej potrzebujących jest prawdziwym testem naszego człowieczeństwa. Pokazuje w praktyce jakimi to jesteśmy chrześcijanami, czy tylko z deklaracji, czy też po owocach. Można dopowiedzieć za I. Kantem, że prawdziwa wiara rodzi prawdziwe uczynki. W dzisiejszy wieczór dotykamy tajemnicy wcielenia, obecności Boga pośród ludzi, który stał się człowiekiem podobnym do nas wszystkich z wyjątkiem grzechu.
Ta sytuacja prowokuje szereg pytań i refleksji, które warto podjąć aby kolejny już raz uświadomić sobie na czym polega istota Bożego Narodzenia.
Co roku inaczej przeżywamy Boże Narodzenie. Ma na to wpływ wiele czynników. Po pierwsze jesteśmy o rok starsi, więcej przeżyliśmy, więcej doświadczyliśmy. Przeżyte doświadczenia zmieniają nasze poglądy, zapatrywania, przekonania. Po prostu sprawiają, że zmienia się nasz Punkt widzenia świata. Z tego jednak, że jesteśmy o rok starsi i więcej przeżyliśmy, logicznie nie wynika, że jesteśmy mądrzejsi. Niektórzy tyle doświadczali a nie potrafią z tych doświadczeń wyprowadzić żadnego wniosku. Czasem więcej było w tych doświadczeniach zła jak dobra. Świat jest przecież dwuznaczny. Nie zawsze pozwala nam dostrzegać Boga i dobro niesione przez innych ludzi. W dzisiejszy wieczór bardzo wielu z nas zatrzyma się przy betlejemskiej stajence. Pochylamy się nad Bożą Dzieciną z tym całym bagażem naszych doświadczeń; trosk, niepokojów, obaw o coraz bardziej niejasną przyszłość. Stajemy przed żłobkiem przygnębieni, zatroskani o naszą codzienność, która wcale przez ostatni rok się nie zmieniła, choć tyle sobie roku temu obiecywaliśmy. Przychodzimy z całą masą problemów, których nie likwidują rodzinne spotkania, świąteczne podarunki, śpiewy kolęd itp. W głowie kołaczą się nam różny myśli. Rzeczywistość wokół nas skrzeczy od sprzeczności, konfliktów, wojen, biedy i cierpienia niewinnych ludzi.
Nawet we własnym kraju co rusz to jakiś konflikt, podział, coraz więcej grup jest niezadowolonych z obecnej polityki. W tych podziałach i niezadowoleniach tkwimy my sami. Nas też dzielą i my dzielimy innych, czasem już odruchowo, bo tak robią wszyscy. My tu oni tam, my prawdziwi katolicy oni fałszywi…
Przychodzą święta, czas można powiedzieć, błogosławiony. Czas pokoju i spokoju. Może za bardzo na nie czekamy. Tak jakby kumulowały w sobie cały rok. W ten jeden dzień w roku chcemy się poprawnie zachowywać, wygładzić swoje myśli i zachowania, przybrać pozę poprawnych, przymknąć oko na takie lub inne niedociągnięcie drugiego, podać rękę bo nie wypada nie podać. A przecież nie tylko od święta mamy być spokojni i żyć w pokoju. Tymi wartościami trzeba żyć na co dzień, a nie tylko raz w roku przy stole wigilijnym.
Wigilia powinna mieć miejsce każdego dnia, kiedy z bliskimi siadamy do stołu o poranku, w południe i wieczorem. Jeśli na co dzień nie potrafimy łamać się chlebem z bliskimi, nie będziemy tego potrafili w wigilie, dlatego niektórzy robią tyle uników aby w ten dzień nie spotkać się z bliskimi.
Co chcemy powiedzieć małemu Bogu, co chcemy od niego usłyszeć? A może nie mamy nic do powiedzenia?
Być może wcale nie chodzi o to aby mówić. Może wystarczy stanąć w ciszy serca i umysłu, wypowiedzieć w słowie wewnętrznym małemu Panu Bogu to co nas najbardziej smuci, dręczy, boli. Z Bogiem trzeba nauczyć się właściwie rozmawiać. Każdy z nas ma jakieś wypracowane strategie dialogowania z Panem Bogiem, które wyniósł z tradycji, wychowania, kultury. Trudno powiedzieć, która jest właściwa. Można powiedzieć, że po owocach je poznamy. Niektóre z tych strategii polegają na ciągłym proszeniu, inne na przepraszaniu, jeszcze inne na oskarżaniu, a jeszcze inne na bezmyślnym klepaniu utartych przez tradycje formułek.
W Boże Narodzenie Pan Bóg wystawia nasze zdolności komunikacyjne na wysoką próbę. Mamy z mim porozmawiać właśnie jak z dzieckiem. Kto ma dzieci, i wie jak na serio do nich trzeba podchodzić, ten wie jak trudna jest z nimi komunikacja. Dziecko jest bardzo wymagającym rozmówcą. W małym żłóbku leży mały Bóg, który chce z nami porozmawiać, coś od nas usłyszeć, ale też chce nam coś ważnego zakomunikować. Badania psychologiczne dowiodły, że małe dzieci są bardzo wyrafinowanymi rozmówcami. Potrafią reagować nie tylko na komunikaty słowne ale też na te, które wyrażane są przez mowę ciała. Są bardzo wrażliwe na spójność jaka zachodzi między tym co dorośli do nich mówią a tym co robią. Badania psychologiczne pokazują, w jaki sposób małe dzieci reagują na takie przypadki niespójności dorosłych. Dziecko jest bardzo dobrym detektywem faryzeizmu i obłudy ludzi dorosłych. Mamo, tato dlaczego mówisz tak a robisz inaczej? Komunikaty te dotyczą nie tylko skompilowanych sytuacji, ale już tych najprostszych bo dotyczących np. przestawiania zabawek. Dzieci reagują na sprzeczności, w które wpadają dorośli, kiedy próbują przed nimi grać. I choć wiedza ta u dziecka pojawia się stopniowo, to w przypadku Bożego dziecka jest trochę inaczej. Trzeba pamiętać kto leży w tym żłóbku. Leży w nim nie tylko człowiek ale prawdziwy Bóg, wszechmocny stwórca, który zna nasze serca i umysły. On zna każdego z nas, każdy włos na naszej głowie jest policzony. Tego dziecka nie można oszukać, nie można go zwieść na manowce ludzką logiką. Ono wszystko wie o każdym z nas. Niczego przed nim nie ukryjemy. Dlatego nie ma sensu przed nim grać. Trzeba stanąć w prawdzie tego kim jestem, nawet jeśli jest to prawda najgorsza.
To dziecko nie chce abyśmy podziwiali jego żłóbek, nie interesują go nasze estetyczne oceny. Ono nie interesuje się tym ile pieniędzy wrzucimy do stojącego obok koszyczka. To może interesuje klękającego obok nas sąsiada, który jednym okiem chce dostrzec ile tam wrzucamy a drugim wodzi gdzieś po stajence, aby zobaczyć nie wiadomo co. Boże dziecię zainteresowane jest tym, co chcemy mu powiedzieć o sobie, o tym kim naprawdę jesteśmy. Żadne dziecko nie lubi kiedy dorośli przed nim udają, kiedy grają, kiedy wysilają się aby pokazać jacy to oni są fajni. Nikt nie chce być oszukiwany. Boga nie interesuje to co jest fajne, ale to co szczere, prawdziwe, autentyczne w nas samych. Wniosek z tego taki, że jeśli ktoś ma iść do żłóbka i uprawiać gierki, stroić się w szaty, które nie są jego własnymi, to niech nie idzie. Po prostu niech sobie daruje tę „szopkę”.
Autentyczna religijność polega na tym, że nie żartujemy sobie z Pana Boga, nie gramy z nim w nasze zabawy, tylko mówimy jak jest. Bóg wymaga od nas porzucenia masek faryzeizmu, zakłamania, nie lubi tego, tak jak nie znoszą tych zachowań małe dzieci, tak bardzo wyczulone na kłamstwo i prawdę. Jeśli zatem Święta Bożego Narodzenia mają mieć jakiekolwiek znaczenia, to chciejmy małemu Bogu powiedzieć o tym kim naprawdę jesteśmy, przestańmy udawać i grać. Nawet w podejściu do dzieci istnieje granica zabawy! Podejście do każdego dziecka wymaga wielkiej dojrzałości. W religii obowiązuje ta sama zasada. Religia nie jest dla ludzi infantylnych, którzy szukają w niej substytutów i pociechy dla własnego zmarnowanego życia. Szkoda, że często tak właśnie jest. Bóg wymaga od nas nie tyle użalania się nad sobą, co właśnie działania, pokonywania siebie i stawiania czoła nowym wyzwaniom. Nie dajmy satysfakcji Fryderykowi Nietzschemu, który uważał, że religia jest tylko dla ludzi słabych, bezbronnych i sfrustrowanych życiem. Silni nie potrzebują religijnych substytutów, oni biorą życie w całym jego bogactwie i trudnościach przed którymi nie chowają się w zakamarki zalęknionej przed światem religijności. Chciejmy zatem być silni i odważni! Czyli tacy, jak to leżące w stajence betlejemskiej małe dzieciątko! Tylko odwaga pozwala na dokonywanie dzieł miłosierdzia w stylu brata Alberta Chmielowskiego. Ten błogosławiony siłę do swojego działania czerpał z wiary w absolutne miłosierdzie samego Boga, który w dzisiejszą noc przychodzi do nas jako bezbronne dziecko. Największym darem jaki przynosi jest właśnie miłosierna miłość, która ma nas uczyć wyobraźni miłosierdzia wobec innych ludzi, szczególnie wobec potrzebujących.
Dlatego kiedy zasiądziemy do wigilii, pięknie ubrani, w wygodnych fotelach, otoczeni najbliższymi, którzy jeszcze żyją i są zdrowi, pomyślmy o tych którzy w tym momencie giną w Aleppo czy w innych miejscach na świecie, gdzie troczy się wojna, gdzie panuje głód, gdzie giną od kul niewinne dzieci, lub też umierają z braku wody w Afryce. Starajmy się w ten wieczór nie myśleć tylko o sobie, o naszych bliskich, o tym wszystkim co mamy w zasięgu rak i wzroku. Niech myśli, które skierujemy wobec tych najbardziej potrzebujących będą pierwszą oznaką wyobraźni miłosierdzia, że potrafimy myśleć w ten wieczór także o innych, a nie tylko o tym czy placek się udał, czy pierogi się nie przypaliły, czy goście zjedli wszystko czy też nie. W naszej tradycji wigilijnej jest zwyczaj szykowania pustego miejsca dla niespodziewanego gościa.
Ta piękna tradycja w praktyce nie jest realizowana co dobrze pokazał kiedyś jeden z dziennikarzy chodząc w wigilię pod domach i udając bezdomnego, który nie miał gdzie zjeść wigilijnej wieczerzy. Dziennikarz ten chodził od domu do domu, i nigdzie nie zastał zaproszony. A przecież w każdym z tych domów było miejsce dla zbłąkanego przybysza. W każdym z tych domów mieszali katolicy, którzy przed kolacją łamali się opłatkiem i życzyli sobie wszystkiego dobrego. Taki przybysz mógłby tak naprawdę tylko zakłócić naszą harmonię wigilijnej kolacji, porcelanowy talerz którzy rzekomo jest przygotowany dla gościa, musi pozostać i tak pustym talerzem, bo przecież trudno nam sobie wyobrazić, jak przy takim porcelanowym zbytku mógłby usiąść brudny i niechlujnie ubrany przybysz z dalekiego kraju lub naszego sąsiedztwa. To chyba przekracza naszą wyobraźnię! Uraziłby nasz gust estetyczny wypracowywany w pocie czoła przez tyle tygodni. Nie mówiąc już o tym, że ktoś z domowników mógłby dostać na jego widok niestrawności i odżałować pierogów babci, która robiła je niemalże z poświęceniem życia. Bo przecież dla wielu kształt pierogów jest znacznie ważniejsze niż przychodzący w drugim człowieku Bóg. Nie bądźmy małostkowi w tym co robimy, bo według tej małostkowości odmierzone nam będzie! Być może tą małostkowością przypodobamy się cioci, czy wujkowi, ale czy Panu Bogu? Przecież to nie ci którym tak bardzo próbujemy się przypodobać będą nas sądzić w godzinie naszej śmierci. Szkoda zatem czasu na domowe „szopki” przy wigilijnym stole. Prawdziwa wiara związana jest z próbą. Ten kto nie wystawia swojej wiary na próbę ten nie wierzy, a tylko tak mu się wydaje.
Próba jaka niesie wigilijny wieczór jest próbą miłości i miłosierdzia dla naszych bliźnich. Chciejmy przetestować naszą wiarę, otwierając się na dar obcości Boga w drugim człowieku.